Jabłoń Dobki

Przybycie ośmioosobowego oddziału Kedywu Armii Krajowej z obwodu wysokomazowieckiego stało się bezpośrednią przyczyną tragicznych wydarzeń w Jabłoni-Dobkach. Partyzanci zjawili się we wsi i poprosili o nocleg. Tak o tym zdarzeniu opowiada właściciel gospodarstwa, w którym partyzanci się zatrzymali: „W dniu 7 marca 1944r. do moich zabudowań położonych we wsi Jabłoń-Dobki przyszło ośmiu partyzantów. Weszli oni do budynku mieszkalnego i powiedzieli, że chcą u mnie przenocować. Zgodziłem się na to i po poczęstowaniu ich kolacją wskazałem im miejsce na nocleg” Wszystko wskazuje na to, że przybycie partyzantów zauważyli żołnierze Wehrmachtu stacjonujący w sąsiedniej miejscowości Jabłoń Kościelna. Zawiadomili o obecności partyzantów żandarmerię w Wysokiem Mazowieckiem. Następnego dnia rano około godziny 800 od strony Wysokiego Mazowieckiego nadjechali żandarmi na dwóch furmankach. Zatrzymali się przed wsią koło krzyża i przeszli na drugi koniec Dobek. „Przypominam sobie dokładnie, że w dniu 8 marca1944 roku przyjechało do naszej wsi kilkunastu żandarmów niemieckich z Wysokiego Mazowieckiego. Żandarmi ci przeprowadzili we wsi poszukiwania partyzantów.(…) Między innymi zrewidowany został mój dom, a kiedy żandarmi przeszli do sąsiada, usłyszałem po krótkim czasie strzały. Wybiegłem na ulicę i zauważyłem, że przed domem sąsiada Stanisława Szepietowskiego pada jeden z żandarmów, prawdopodobnie trafiony kulą”. Rewizję rozpoczęli Niemcy od gospodarstwa Gołaszewskich. Szybko jednak część żołnierzy przeszła dalej i gdy znaleźli się w pobliżu zabudowań Stanisława Szepietowskiego, padły stamtąd strzały. W czasie strzelaniny został zabity żandarm niemiecki Zygmunt Klosser, zwany przez okoliczną ludność „Krwawym Zygmuntem”. Zginął również schutzman Franciszek Jaroszewicz. Pozostali żandarmi wycofali się, zabierając ze sobą rannych. W tym czasie partyzanci obawiając się obławy opuścili wieś. Uciekli do pobliskiego lasu w kierunku wsi Jabłoń Samsony.

Niemcy natychmiast powiadomili o zajściu najbliższe posterunki żandarmerii w Szepietowie, Czyżewie. Zanim wyruszyły one do Dobek, władze policyjne tzw. „Bezirk Białystok” podjęły decyzję i wydały obwieszczenie o pacyfikacji tejże wsi.

Nieliczni mieszkańcy Jabłoni-Dobek wykorzystali chwile zamieszania po strzelaninie. Postanowili ratować się ucieczką. Wieś opuścili wówczas Stanisław Szepietowski, Józef Jabłoński, Feliks Jankowski, Michał Gołaszewski, Jan Gołaszewski. „Bojąc się represji poleciłem żonie ubrać dzieci i z całą rodziną wyszedłem z domu udając się w kierunku krańca wsi. Na brzegu wsi natknęliśmy się na Niemców a wówczas ja zacząłem uciekać i nie oglądałem się do tyłu. Niemcy zaczęli strzelać za mną. Kiedy się obejrzałem, nie widziałem swojej żony i dzieci, i przypuszczałem, że zostali oni zaraz zawróceni przez żandarmów niemieckich. Co działo się dalej we wsi, wiem tylko z opowiadania ludzi, ponieważ sam wróciłem dopiero po kilku dniach. Opowiadano mnie, że w czasie mojej ucieczki dwoje dzieci biegnących za mną zostało zastrzelonych przez żandarmów niemieckich a los żony i dziecka, które trzymała ona na ręku, nie jest mnie znany. Tych dwoje dzieci, które zostały zastrzelone przez żandarmów, miały cztery i sześć lat, natomiast dziecko, które trzymała na ręku żona, miało półtora roku”.

Ci, którym udało się zbiec i zatrzymali się w pobliżu, obserwowali z ukrycia przebieg pacyfikacji. Widzieli więc, jak do wsi przyjechały oddziały żandarmerii niemieckiej z Wysokiego Mazowieckiego, Szepietowa, Czyżewa i oddział Wehrmachtu w sile dziesięciu osób z Jabłoni Kościelnej.

W pierwszym etapie pacyfikacji żołnierze i żandarmi niemieccy otoczyli ze wszystkich stron wieś, uniemożliwiając ludności przedostanie się na zewnątrz kordonu. Hitlerowcy ustawili się w tyralierę i szli zaciskając pierścień wokół zabudowań. Mieszkańców, którzy w tym czasie próbowali uciekać, Niemcy rozstrzeliwali. W ten sposób zginęło prawdopodobnie 17 osób. Budynki były podpalane, a inwentarz żywy i wszystkie cenne przedmioty rabowane.

Wszystkich mieszkańców: kobiety, dzieci, mężczyzn i starców, których nie rozstrzelano, spędzono w pobliże zabudowań Stanisława Szepietowskiego. Tam wpędzono ich wszystkich do budynku gospodarczego i zaryglowano drzwi. Z relacji świadków wyłania się tragiczny obraz tamtych chwil: „Przypominam sobie dokładnie, że w dniu 8 marca 1944 roku, a tego dnia byłem chory, przybiegł do mnie brat Antoni Jabłoński i powiedział mnie, że we wsi strzelają. Kto strzelał, tego brat nie wiedział. Ja wybiegłem z domu na ulicę i wówczas zauważyłem biegnących żandarmów niemieckich. Jeden z nich dostrzegł mnie i oddał w moim kierunku kilka strzałów, jednakże niecelnych. Zorientowawszy się, że we wsi znajdują się Niemcy pobiegłem z powrotem do domu, a następnie podążyłem do kępy krzewów odległej około 50 metrów od głównej drogi wiejskiej i tam się ukryłem. Z tego miejsca mogłem dokładnie obserwować co się dzieje we wsi, będąc jednocześnie od strony wsi niezauważonym. Widziałem, jak kilkunastu żandarmów zaczęło zganiać mieszkańców wsi, a mianowicie dzieci, kobiety i mężczyzn do chlewka znajdującego się przy drodze, w pobliżu zabudowań Stanisława Szepietowskiego. Widziałem, że po spędzeniu tych ludzi, któryś z żandarmów wrzucił do chlewka wiązkę granatów, po czym rozległ się huk i chlewek się zapalił. Nie widziałem, aby ktoś z chlewka uciekał i dlatego domyśliłem się, że po wrzuceniu granatów, drzwi zostały zamknięte. Słyszałem wydobywające się z chlewka dźwięki pieśni religijnej oraz krzyki”.

Proboszcz parafii Jabłoń Kościelna, do której należały Dobki, ks. Adolf Kruszewski, słysząc strzały i widząc pożar, usiłował dostać się do pacyfikowanej wsi, aby ewentualnie udzielić pomocy mieszkańcom. Jednak kierujący akcją Niemcy nie pozwolili mu na wejście do wsi. W tej sytuacji ofiarny kapłan poszukiwał potrzebujących pomocy w okolicznych zaroślach. Niestety wieś była szczelnie otoczona przez Niemców. Ks. Kruszewski znalazł tylko jedną konającą ofiarę, której udzielił Sakramentów świętych.

Zabite i spalone żywcem zostały wówczas 93 osoby, w tym 33 dzieci, 31 kobiet i 29 mężczyzn. Po egzekucji Niemcy zrabowali inwentarz żywy, mienie ludności, a zabudowania podpalili. Spłonęło wówczas 17 domów i 48 budynków gospodarczych. W roku 1966 przeprowadzona została przez Sądy Grodzkie ankieta, która oprócz podjętej próby ustalenia dokładnej liczby pomordowanych, miała za zadanie zgromadzić informacje na temat strat materialnych poniesionych przez mieszkańców Jabłoni Dobek.

Jabłoń Dobki

DSCF8698

Ten wpis został opublikowany w kategorii Miejsca pamięci. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Możliwość komentowania jest wyłączona.